
Częścią życia rodziny z małymi dziećmi jest to, że co chwila zawracamy. Do życia.
Mieliśmy piękne plany spędzenia Świąt w Polsce z rodziną, a po drodze na prom spania w uroczych leśnych chatkach w Szwecji. Tuż przed wyjazdem, nasz rodzinny grafik pęka w szwach. Załatwiamy sprawy z autem, kupujemy dodatkowe wełniane gacie do przedszkola, łańcuchy na opony, prezenty, stroimy naszą niby-choinkę, dostajemy zaproszenie na urodziny do sąsiadki i kombinujemy, jak to zmieścić. Bo jeszcze przecież praca, odśnieżanie, rozbita żarówka, oparzone dziecko…. Tak moje starania na „Święta w rytmie slow” (kto to do cholery wymyślił?!) zostają wystrychnięte na dudka.
I wtedy informacja, że w przedszkolu panuje OSPA przychodzi do mnie jak wybawienie. Wybawienie z tego chomikowego kółka, że ja gdzieś MUSZĘ zdążyć, że zrobić, że odhaczyć, że zapisać sobie i pamiętać JESZCZE o tym.
To nie jest kołczowy tekst w stylu „żyj pełnią życia”. To jest o pewnym postanowieniu. Postanowienie jest takie, że ja rozdaję karty. Zawsze.
Rozdaję karty w sytuacji, gdy moje dziecko ma wypadek i trafia do szpitala.
Rozdaję karty w sytuacji, gdy bliska mi osoba choruje.
Rozdaję karty, gdy mam stresujący czas w życiu.
Rozdaję karty zawsze.

O co chodzi?
- póki żyję, mam w ręku parę kart. Czasami jest ich więcej, czasami tylko dwie, albo jedna (mogą się te kochane karty, skleić)
- mam wpływ tylko na te karty, jak nimi zadziałam, rozdysponuję, które wybiorę
- NIE MAM INNYCH KART!
- w każdej sytuacji życia mam wybór i wolność w tym wyborze
- kiedy dzieje się coś, co jest dla mnie naprawdę trudne i ciężkie, mam wybór, czy dam sobie czas i powietrze na przeżycie emocji, często żałoby, rozpaczy, wściekłości
- zazwyczaj w sytuacji tzw. „czarnej dupy”, mam wybór czy zwrócę się o wsparcie do kogoś wsparciowego
- mogę dopuścić do wglądu w moje karty kogoś z zewnątrz, na przykład psychoterapeutę, coacha albo zupełnie przypadkową osobę, by poukładała mi trochę te karty albo sprawdziła, czy nie są sklejone
- karty są dostępne zawsze, w małych sytuacjach codziennych, związanych z naszą reakcją, a także w dużych krokach w naszym życiu
- ilość kart się zmienia – są zależne od naszych zasobów, zadbania i zazwyczaj samej świadomości, że je w ogóle trzymamy i jesteśmy za nie wdzięczni

Ta cała metafora karciana jest nie tylko o wyborze, ale też o wpływie. Mam wpływ tylko/aż na to, co zrobię z moją talią. Z jaką kartą wyjdę. Gdy rozglądam się na boki, zerkam w talie innych, próbuję rozdysponować ich kartami albo zmienić rozgrywki, które już się zadziały, tracę z oczu to, czym naprawdę dysponuję. Czyli energię, którą mogłabym włożyć w poznawanie swojej talii, wkładam w rzeczy, na które wpływu nie mam. Albo inaczej: mam na nie wpływ TYLKO I WYŁĄCZNIE ruchami swoich kart.
Wracając do ospy. Mam w rękach pewną mocną kartę. Kiedy nią rozgrywam, zawsze do mnie wraca z kolejną dobrą. Ta karta to umiejętność samoobserwacji i autoanalizy – wyodrębniłam ją z ze swojej talii dzięki wsparciu!
- co dzieje się ze mną w chwili, gdy otrzymuję taką wiadomość?
- co robię, jakie są pierwsze moje ruchy?
- jakie emocje wiążą się z tym, co się dzieje?
- wiem o sobie co nieco (dzięki tej karcie) – więc teraz przychodzi czas na pobycie z tym, co znajduję, na świadome oddychanie i po prostu bycie
- odnajduję potrzeby, które leżą u podstaw moich pierwszych ruchów i moich emocji
- plany ulegają drastycznym zmianom, a ja wiem, że to wiąże się z tym, że będę przeżywać jeszcze emocje, które z przyzwyczajenia wypieram, ale zawsze mogą zdecydować się na rozegranie tego inaczej
Czyli wczoraj, kochani Państwo, o 12 w nocy, nastawiałam zakwas na barszcz oraz zakisiłam kapustę. Powinno się zdążyć ukisić do 24. grudnia 😉 Na Święta zostajemy na Trolli. Będziemy dużo grać w karty, jak zwykle.
