Jak do niej wjechać, czy można w niej zamieszkać?

Podróż do Lofotów postanowiłam zmienić na góry Jotunheimen – Krainę Olbrzymów. W mojej głowie było to coś ekscytującego, przestrzennego, podobnego do Finnmarksviddy (przestrzeni w Finnmarku, najpółnocniejszej Norwegii – a tam jest część mojego serce forever).


Troszku pięknie, troszku straszno
U podnóży Jotunheimen zrozumiałam, że będzie grubo. Jeszcze nie wjechaliśmy wysoko, a już piździło PRAWIE jak w Gdańsku codziennie (pozdrawiam moje miasto :)), przy czym temperatura była znacznie, oj znacznie niższa. Dodatkowo piździenie niosło ze sobą mini mikro kropelki deszczu, nie-deszczu. Przyznać trzeba, że było pięknie. Przerażająco pięknie! Rozsądek, dobry stary druch, już dawno bił na alarm, że cooo, my chcemy się TU albo nawet DALEJ rozbić? Że lepiej nie będzie.


Ale jedziemy tam. Nie ma odwrotu. Słynna norweska droga 55 woła.
Powoli…
Drogi w Norwegii to osobny temat. Szczęściarzu, jak rozpędzisz się do 80 to znaczy, że pewnie ciśniesz gdzieś niedaleko Oslo, ale Norwegia nie jest niedaleko Oslo. Cała Norwegia jest bardzo daleko od Oslo. Norwegia to ograniczenie do 60. To wąskie drogi nad urwiskami, tunele, promy. Norwegia jest tak pięknym krajem, że mnie nie znudzi się chyba nigdy. Tu jeździ się wolno, tu się żyje wolno. Tu w ogóle jest dużo wolności, o ile żyjesz według wypracowanych zasad społecznej solidarności. Tu możesz korzystać z przyrody. Tu się nie grodzisz, jeśli masz kawałek pola, jeziora, lasu. Bo prawo innych do przyrody jest ponad twoim prawem własności. Możesz doświadczać w spokoju swoich lęków, vær så god (proszę bardzo), droga do krainy olbrzymów stoi dla ciebie otworem.

Lipiec w Jotunheimen
Na drodze 55 czekać nas mają przepiękne widoki, ale już wiemy, że nie tylko. Wjeżdżamy w jakiś hardkor chyba, olbrzymy mają zakrapianą imprezę, wszędzie opary ich zimnego oddechu, a w tym wszystkim my – zmęczeni (ten stan skleił się z „wakacje z dziećmi pod namiotem”). Jakaś śmieszna naiwność, pewnie zmęczenie, każe nam szukać miejsca na rozbicie namiotu. Śmiejemy się z tego. Generalnie nasze zachowanie jest niespójne ze wszystkim, co czujemy, widzimy i co nam opowiadają ciała. Zresztą. Dawno przestały opowiadać, tylko krzyczą. A my jedziemy…



No to fajnie. Jest środek lipca, a nasz syn pyta, czy jesteśmy na Antarktydzie. Czterometrowe zwały śniegu chowają drogę 55 między sobą, kry lodowe dryfują po jeziorach. Wielkie głazy, porozrzucane w zabawie przez olbrzymy. Wieje, leje, mgli. A ja widzę w wyobraźni nas rozbijających namiot i bez namysłu szukam w internecie campingu przy fiordzie. Bo z drogi 55 się zjeżdża. Mocno w dół, do Skjolden.

W pewnym momencie na przystanku idziemy na małe wzniesienie (małe wzniesienie w takich górach jest bardzo wysoko). Jesteśmy ponad chmurami, obserwujemy ich wędrówkę, widzimy, że wkrótce będziemy nawet w środku chmury! Oooo, ekscytujące.

Jak się domyślacie, ta chmura oznaczała 0 widoczności.
Raz w chmurze, raz pod chmurą
Zjazd do Skjolden to ostra droga w dół, zakręcona jak agrafka, 3/4 ekipy cierpi na chorobę lokomocyjną. Na tym zjeździe chmury, które wędrowały po Jotunheimen skraplają się w ulewę, na tym zjeździe jesteśmy wyczerpani.


Dobrze, że jest wodospad
Docieramy do campingu najpiękniejszego na świecie, położonego u podnóży najwyższych w Norwegii gór. To oznacza rzeki, huczące wodospady, zarośnięte trawniki i domki oraz deszcz.
Mój zachwyt jest totalny, przede wszystkim dlatego, że z namiotu mamy widok na ogromy huczący wodospad.
Dodatkowo:
- dzieci się drą
- drą się strasznie, wszędzie o wszystko
- ja syczę na dzieci
- pada deszcz
- tną komary
- prysznic kosztuje 10 koron za 5 minut, a my nie mamy monet
- dzieci nie chcą zasnąć przed 22 (podczas tych relaksujących wakacji, mają zawsze długą drzemkę w aucie)
- w mojej głowie jest niesamowita historia, którą próbuję się zająć, ale to trudne na gorąco

Historie o głębokich lękach to historie każdego z nas
Historia jest o tym, że ja wszystkim przeszkadzam. (Znasz?). Że jest mnie (mojej rodziny) za dużo. Za głośno. Że wszyscy mają prawo do odpoczynku (my? no nie, inni ludzie). Że jesteśmy nieudolnymi rodzicami, bo nasze dzieci się drą. Bo są żywiołowe. Głośne. Że brudzimy, nie robimy czegoś tak jak powinno się to robić, że nie mamy prawa tu być.
To historia o głębokim lęku, czy ja mam prawo do życia i bycia tu? Czy mam prawo do bycia na ziemi? Czy moje istnienie ma sens?
Ten lęk manifestuje się przez różne nasze zachowania. Przez minimalizm, weganizm, stwierdzeniach „ludzie to świnie”, przez krzyk na dzieci, przez antynatalizm, przez kurczenie ramion, chowanie w nich głowy.
Te zachowania nie są tylko o tym lęku, oczywiście. Ale warto sprawdzić, czy jest on gdzieś tam obecny.
Każdy lęk jest głęboki. Bo każdy, każdziutki jest odgałęzieniem lęku przed śmiercią – znanemu każdemu człowiekowi. Odbywając podróż w krainę swojego lęku, trzeba to robić ostrożnie, delikatnie. Oglądać go, poznawać. Patrzeć, jak wiatr przesuwa chmury , jak z chmury powstaje deszcz. Patrzeć, zatrzymywać się i obserwować, na ile jestem gotowa tu być z moim lękiem. Czy mogę chwilę z nim pobyć, oswoić się? Nie muszę z nim nocować.

Myk polega na tym, że póki nie zgodzimy się na to, że jesteśmy ludźmi i mamy lęki, póty mniej mamy możliwości podążania dalej, świadomie. Możemy być kamlotami w rękach olbrzymów, możemy popłynąć z rzeką, wodospadem do fiordu.

Każdy człowiek się boi. I każdy ma możliwość wejścia w paszczę, w krainę olbrzymów – nie z głupoty, a z ciekawości. Nie z brawury, a z chęci pójścia dalej swoją drogą. Odwaga to nie jest pozbywanie się lęków.

Czy wodospad zastanawia się nad sensem istnienia?
Wodospad ma prawo żyć, być. Nikogo nie pyta, czy nie jest przypadkiem za głośno. Jest wielki, silny, płynie. Świadomość rychłej śmierci potrafi paraliżować naszą witalność, nasze marzenia, pragnienia duszy. Tymczasem olbrzymy można oswajać, tylko zawsze jest ten pierwszy raz i decyzja, czy chcę wejść do ich krainy.
To na pewno nie był mój ostatni raz w Jotunheimen. A wy kiedy się wybieracie?